Jak wiecie żadna podróż nie byłaby dla mnie pełna, gdybym nie zapoznała się z lokalną kuchnią. Podejście do jedzenia bardzo dużo mówi o ludziach, ich relacjach i kulturze. Jestem zafascynowana podejściem Włochów czy Hiszpanów, którzy przy wspólnych posiłkach celebrują bycie razem i wspólny czas. W natłoku codziennych spraw zawsze mają czas i ochotę na dobry posiłek w jeszcze lepszym towarzystwie. W Marrakeszu kuchnia jest również ważnym elementem kultury. Jednak tu, kulinarne życie rozpoczyna się wieczorem. W ciągu dnia jest bardzo gorąco, dlatego najlepiej siada się do jedzenia wieczorem i kolacja jest darzona największą czcią. Jest to posiłek, który spożywa się wspólnie i jest czasem rodzinnego biesiadowania.
Co króluje na marokańskim stole? Na pewno wśród dań nie może zabraknąć kaszy kuskus np. w połączeniu z marchewką, kurczakiem i zieloną soczewicą, która w Marrakeszu stanowi naprawdę pyszną przystawkę. Dania są niezwykle barwne i aromatyczne. Najsłynniejszą zupą jest Harira, robiona na bazie baraniny, pomidorów i strączków. W Marrakeszu widać, że gotowanie stanowi jedno z ulubionych zajęć – na bazarach pełno jest przypraw, warzyw, wiele osób na swoich straganach wypieka placki czy słodycze. W marokańskiej kuchni widoczne są francuskie i hiszpańskie wpływy w postaci na przykład wyśmienitych ślimaków (i niedrogich – ok 2 MAD, czyli niecałe 80 gr za miseczkę), które stały się już częścią świadomości narodowej.
Obowiązkowym daniem, które warto skosztować jest Tażin. Jego smaków jest wiele dlatego polecam pokusić się na kilka z nich. Do tradycyjnych wersji należą te z baraniną, kurczakiem lub wołowiną połączone z ziemniakami, marchewką, oliwkami i bakłażanem oraz często z ostrą papryką. Tażin, to zarówno nazwa potrawy, jak i glinianego naczynia, które służy do jego przygotowania. Składniki leżą na glinianej misce, a następnie przykrywany są stożkową pokrywą. Podczas gotowania składniki łączą się, zachowując aromaty oraz teksturę. Właśnie wtedy, w kuchni dzieje się magia, której skutkiem jest wszędzie roznoszący się aromat. Gdy danie jest gotowe (czeka się na nie bardzo krótko) kelner podchodzi z nim i ściąga pokrywkę. I to jest moment kiedy zaczynamy pochłaniać danie oczami i węchem, gdyż pachnie i wygląda obłędnie. A samo naczynie jest niezwykle piękne, szczególnie te w wersji malowanej. Takie cudo udało mi się kupić na targu 😉
Kolejnym smakołykiem, które daje orzeźwienie w upały jest marokańska sałatka z pomidorów, papryki i cebuli. W towarzystwie okrągłych, chrupiących chlebków i ostrych oliwek, które podawane są na przystawkę stanowi świetną przekąskę.
Miejscowi co krok proponują, by zatrzymać się obok ich straganu i kupić świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Sprzedawcy bardzo walczą o waszą uwagę, zwłaszcza, że szklanka kosztuje zaledwie 4 MAD (1,80 zł). Powiem jedno – dajcie się skusić ! Pomarańcze w Marrakeszu jest przepyszne, bardzo słodkie i soczyste. A sok – to istna poezja ! W Polsce takiego nie wypijecie.
Największym zaskoczeniem była jednak dla mnie miętowa herbata. W Polsce w czasie upałów zazwyczaj sięgamy po zimne napoje. Tu herbatę podaje się ciepłą w pięknym dzbanuszku i rozlewa się do małych literatek. Jest to połączenie naparu z suszonej i świeżej, mocno aromatycznej mięty z dodatkiem cukru. I to jest hit za ok 15 MAD, ok. 6 zł! Uwielbiam parzoną miętę, ale od dziecka nie pije słodkiej herbaty bo po prostu jej nie znoszę. A tu – piłam ją codziennie i cięgle czułam niedosyt. Jest po prostu genialna. Ale niestety – parzona w domu, nie cieszy już tak samo. Może to cały jej sekret, że smakuje tylko w Marrakeszu.
W ogóle muszę przyznać, że żaden z napoi mnie tu nie zawiódł. Próbowaliście kiedyś arabskiej kawy? Znajdziecie ją w menu pod nazwą spicy coffee (ok. 20 MAD, 8 zł)– to czarna kawa z cynamonowo – kardamonową nutą. Podawana w szklance i co fajne, z osobnym dodatkiem ciepłego spienionego mleka. To zdecydowanie najlepsza kawa jaką piłam w życiu! A do kawy obowiązkowy deser – w Marrakeszu znajdziemy całą gamę słodkich ciasteczek z dodatkiem karmelu, migdałów, daktyli czy kakao (50 MAD za 10 szt, ok 20 zł). Jest w czym wybierać! Ale ciasteczka nadziewane daktylami – mój numer 1!
Wiecie już co wart zjeść. Ba! Wręcz, co koniecznie trzeba spróbować, bo bez poznania tamtejszych smaków wyjazd do Marrakeszu się nie liczy 😛 Teraz zdradzę wam 4 miejsca, do których warto się udać:)
- TAJ’IN DARNA
To restauracja, w której można zjeść pyszny tażin w bardzo przyzwoitej cenie (zestaw tadżin+zupa/sałatka+herbata 65 Mad, 25 zł). Tutaj także dostaliśmy na przystawkę ostre oliwki, ciepłe chlebki i po raz pierwszy kosztowaliśmy miętowej herbaty. Choć wyglądem miejsce to bardziej przypomina bar niż restaurację, panuje tu bardzo miła atmosfera, jest czysto, schludnie a kelnerzy są bardzo życzliwi. Ponadto stoliki znajdują się także na dachu, więc oprócz posiłku można delektować się widokiem na miasto, a dokładniej na Plac Jemaa el-Fnaa. A jeśli jesteście miłośnikami kotów to zapewne ucieszy was fakt, że plączą się obok stolików 😊
2. LE JARDIN
Le Jardin znajduje się w centrum suków (bazarów). Jest to bardziej luksusowe miejsce, w którym ceny są nieco wyższe niż np. w Taj’in Darna. Ale warto tu wpaść choćby tak jak my – na koktajl czy herbatę, dla samej atmosfery. Ta restauracja to odskocznia od tłumów i gwaru panującego na zewnątrz. To oaza spokoju i zieleni. Sama nie wiem czy to kawiarnia w ogrodzie, czy ogród w kawiarni ale jedno jest pewne – warto tu wstąpić i chwilę odpocząć. Piliśmy tu znakomity koktajl z awokado (30 MAD, 12 zł), słuchaliśmy śpiewu papug i podziwialiśmy największą atrakcję tego miejsca, czyli niezdarnie dreptające żółwie. Szczerze się wam przyznam, że przyszłam tu głównie dla nich 😊
3. ATTAY CAFE FOOD (!!!)
Atay Cafe-Food mieści się w samym sercu medyny (starego miasta) i jest idealnym miejscem dla wszystkich tych, którzy potrzebują chwili odpoczynku od zwiedzania tłocznych uliczek. Ja się zakochałam w tym miejscu i jest zdecydowanie moim faworytem ! Składa się z kilku pięter, my zdecydowaliśmy się zająć kanapy na samej górze, by podziwiać miasto z góry. Przyszliśmy tu w niedzielę rano TYLKO na kawę. Ale tam tak było cicho, chłodno od wiatru, że po kawie zamówiliśmy jeszcze tadżin (najlepszy jest z duszoną cytryną!) i zaskakujący deser Pastilla, czyli ciasto z cynamonem, daktylami, cukrem pudrem i … kurczakiem (65MAD, 25 zł). Siedzieliśmy chyba ze 3 godziny i naprawdę rozkoszowaliśmy się niedzielą jak nigdy. To właśnie tu piliśmy mocno przyprawioną kawę (20 MAD,8 zł), która dała mi energię na cały dzień. Jednak był jeszcze jeden powód tego, że spędziliśmy tam tak dużo czasu. Z tarasu przy którym siedzieliśmy podpatrzyłam mężczyzn przy pracy ze skórami. Jeden z nich siedział w swego rodzaju komórce i wykrawał podeszwy butów, inny na dachu farbował i suszył kolorowe skóry. Z jednej strony wiedziałam jakie warunki pracy tam panują, ale kiedy zobaczyłam to na własne oczy, dosłownie nie potrafiłam oderwać wzroku. Jeśli będziecie kiedy w Marrakeszu wybierajcie miejsca z widokiem na miasto – naprawdę wiele można z nich zobaczyć…
5. STOISKA GRILLOWE NA DŻAMI AL-FANA
W godzinach wieczornych na Placu Jemaa el-Fnaa rozpoczyna się wielka uczta! Czuć dym z palenisk, zapach przyprawionych szaszłyków i warzyw oraz baranich głów, które są lokalnym przysmakiem. My skusiliśmy się jedynie na grillowane szaszłyki oraz gotowane w ostrym wywarze ślimaki. Będąc na placu nastawcie się, że ktoś was zaczepi i bardzo usilnie będzie próbował zaciągnąć do swojego stoiska. Jeśli wykażesz choć odrobinę zainteresowania natychmiast zostajesz usadzony przy stoliku, na którym czekają już oliwki i pieczone chlebki. Następnie wybierasz danie główne, które od razu jest wrzucane na ruszt. Nie wiem czy tak jest na każdym stoisku, ale dopiero jak zjesz okazuje się, że te przystawki są dodatkowo płatne, o czym wcześniej oczywiście nikt ci nie powie. Za całość dla obojga wyszło nam jakieś 150 MAD, czyli 58 zł). Trochę nas to zdziwiło, bo w normalnie w restauracjach są one w cenie. Ale to jest właśnie Marrakesz, nigdy nie wiesz co cię jeszcze zaskoczy😊